poniedziałek, 16 grudnia 2013

Jak poradziłam sobie z zimowym przesuszeniem

Doskonale pamiętam, że rok temu miałam ten sam problem. Właściwie zdarza się on nie tylko w okresie zimowym, jednakże zazwyczaj wtedy dawało się to opanować, czego zimą nie jestem w stanie zrobić. Tym razem sytuacja znów stała się paskudna - przesuszona długość, końcówki niemalże płaczą i błagają o litość. Było źle. Warkocz powodował, że włosy jednocześnie zbierały się w kolonie nijak nie chcąc się ze sobą łączyć i dziwne puszenie, które nie chciało ustąpić. Zwykły kok robił efekt lwa - siano które żyło swoim życiem. Żaden z kosmetyków nie dawał sobie z tym rady, po myciu były ok, jednakże po paru godzinach ten efekt mijał i znów był koszmar. Byłam załamana.

Przypomniała mi się wtedy Gapa, która narzeka na swoje suche włosy (które faktycznie źle wyglądają tylko na paru zdjęciach), a które ja podziwiałam tak wiele razy. Przypomniała mi się również jej pielęgnacja, którą tak bardzo wychwala. "Może to ma związek, że tak narzeka a włosy wyglądają dobrze, może jednak coś w tym jest?".
Idąc jej sposobem skonstruowałam własny zestaw korzystając z kosmetyków, które miałam w domu.
To zasady którymi się kierowałam:
-pierwszym punktem powinno być olejowanie włosów, jednakże ja to robię zawsze, przed każdym myciem, dlatego we własnych notatkach to pominęłam
1. Mycie włosów
2. Zmiękczenie i nawilżenie odżywką/maską
3. Zakwaszenie
4. Emolienty
5. Proteiny
6. Nawilżenie odżywką/maską

Mój zestaw wyglądał tak:
- na noc na długość olej ryżowy
1. Mycie szamponem Johnson's Baby lawendowym
2. Maska Bioetika (ok. 5/7 minut)
3. Płukanka octowa
4. Odżywka Garnier Fructis Oleo Repair + Garnier Avokado i Karite (ok. 1h pod folią i ręcznikiem)
5. Maska Alverde avocado + Kallos Crema al latte + kolagen i elastyna (ok. 1h pod folią i ręcznikiem)
6. odżywka Garnier Avokado i Karite (z 2/3 minuty)

Nakombinowałam się czytając składy kosmetyków i szukając najlepszego zestawienia dochodząc do wniosku, że nie ma kosmetyków które byłyby tylko proteinowe lub tylko emolientowe. Chociażby taka maska Alverde, ma w sobie dużo protein i tyle samo olei. Ale najważniejsze czyli efekty:
Zaraz po umyciu i wysuszeniu byłam strasznie zawiedziona, włosy wyglądały źle tak jakbym użyła tylko jednej maski (i mam tu na myśli drożdżową Babuni która nie robiła na włosach nic specjalnego poza puchem), małe włoski odstawały na całej długości, przy głowie stworzyła się aureolka z baby hair które wyglądały jak małe roślinki mknące ku słońcu. Podejrzewam, że to przez proteiny, które lekko puszą moje włosy. Dopiero pod wieczór było mi dane zobaczyć prawdziwy efekt całego zabiegu: włosy się wygładziły, stały się dociążone, nawilżone. Końcówki wyglądały jakbym dopiero co je podcięła (takie wrażenie zdrowych włosów, chyba wiecie o co chodzi :) ). Najbardziej zdziwiło mnie uczucie pogrubienia włosów, które nijak nie mogę wytłumaczyć.
Postawiłam im poprzeczkę wysoko: w dzień chodziłam w koku, na noc związałam w ślimaczka. Wcześniej coś takiego połamałoby i spuszyło mi włosy (końcówki gdy są suche łamią się po koku czy ślimaku). Jednak tym razem po rozpuszczeniu włosy były gładkie i lejące, zero siana czy niezadowolenia.

Tak więc dziękuję Gapo! Zawdzięczam Ci tak wiele <3

2 komentarze:

  1. Ojej, bardzo dziękuję za tak miłe słowa!:) Cudnie, że i Tobie taka pielęgnacja pomogła:)

    OdpowiedzUsuń