Żyje w przekonaniu, że nie warto miliard razy powtarzać tego samego na blogach - dlatego odpuszczę pisanie co to są ziarenka lnu, co zawierają i gdzie je można kupić. Kto jeszcze nie wie, wystarczy wpisać w google a wyskoczy nam naprawdę wiele wpisów innych blogerek na ten temat.
Zachęcona obietnicami lśniących, mięsistych i miękkich włosów postanowiłam spróbować na sobie maski z ziarenek siemienia lnianego. Cóż, pierwsze próby były takie sobie, jednak można śmiało powiedzieć, że należę do upartych ludzi i nie poddawałam się tak łatwo. Nadzieja wstąpiła we mnie ponownie po przeczytaniu sposobu Rouliny. Następnego dnia w podskokach ruszyłam do kuchni przygotowywać cudowną wersję maski.
Przeczytałam raz, drugi, trzeci... pokręciłam się przygotowując potrzebne rzeczy. Poszukując niepotrzebnej podkolanówki musiałam trzy razy wyciągać upartego kota z szafy.
Przepis oczywiście musiałam zmniejszyć... mnie się wydaje że mam o wiele mniej włosów niż wszyscy inni, bo jaki przepis nie znajdę, to zawsze danego wytworu wychodzi zdecydowanie za dużo o.OZachęcona obietnicami lśniących, mięsistych i miękkich włosów postanowiłam spróbować na sobie maski z ziarenek siemienia lnianego. Cóż, pierwsze próby były takie sobie, jednak można śmiało powiedzieć, że należę do upartych ludzi i nie poddawałam się tak łatwo. Nadzieja wstąpiła we mnie ponownie po przeczytaniu sposobu Rouliny. Następnego dnia w podskokach ruszyłam do kuchni przygotowywać cudowną wersję maski.
Przeczytałam raz, drugi, trzeci... pokręciłam się przygotowując potrzebne rzeczy. Poszukując niepotrzebnej podkolanówki musiałam trzy razy wyciągać upartego kota z szafy.
Tak więc:
do garnka wrzuciłam 1/4 szklanki siemienia. Zalałam wodą "na oko", tak żeby było jej trochę więcej niż ziarenek. Zagotowałam, potrzymałam tak chwilę sprawdzając jak ma się stan konsystencji i zdjęłam z płyty. Złapałam blender i po krótkiej walce uzyskałam pożądaną papkę. Wciepałam to wszystko do zdobytej pończochy. I szczerze powiem tu się zaczęło dziać ! Przypominało to wyciskanie ogromnej gąsienicy. Szło paskudnie, lepiły mi się całe dłonie, ale do wytrwałych świat należy! Jednak to co otrzymałam... o matko o.O Tak stałej konsystencji nie widziałam dawno. Nasz twór faktycznie przypominał obcego i tak do dziś nazywam tą maskę ;P
Dorzuciłam do tego łyżkę miodu i wycisnęłam trochę cytryny. Z takim tworem wyruszyłam do łazienki myć włosy. Nałożyłam maskę na czyste, lekko wyciśnięte z wody włosy. Ale jak to się nakładało! Całość bardzo nie chciała dzielić się na części ! :D Jednak jak już udało się wydzielić kawałek i rozetrzeć jakoś między dłońmi to problemy znikały - na włosach rozprowadzało się bardzo ładnie.
Nałożyłam na to siatkę i ręcznik, po czym zajęłam się sprzątaniem. Po godzinie wróciłam by wszystko zmyć i zobaczyć efekty. Wydawało się, że obcy z włosów schodzi bez problemu, jednak łatwo było przeoczyć odrobinę tego dziadostwa i nie spłukać go do końca. Zdarza się. Włosy były niemiłe, już podczas spłukiwania bardzo się plątały, były "tępe". Zostawiłam je by wyschły, po godzinie mogłam zaobserwować coś takiego
Szczerze powiem, że nie otrzymałam chyba niczego co było zapowiadane... włosy odrobinę ciężej się rozczesywało, nie były miękkie i mięsiste. Końcówki sprawiały wrażenie jeszcze bardziej potrzebujących nawilżenia, niż przed myciem. Za to jedno przerosło moje oczekiwania: Włosy niewiarygodnie zyskały na objętości! Nie spodziewałam się tego kompletnie, bowiem moje włosy od zawsze są przyklapnięte i nic nie dawało efektu objętości a tu... szok! I nie był to przypadek. Maska nałożona drugi raz dwa dni później (jednak tym razem poprawiona odżywką bym rozczesała bez strat czuprynę) dała taki sam efekt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz